sobota, 8 marca 2014

ROZDZIAŁ 10.

Siedziałam na ławce z telefonem w ręku nie wiedząc co odpisać. Sama już nie wiem komu ufać. Może Harry ma rację? Może Zac nie jest tym za kogo się podaje? Nie wiem już co myśleć, ale jedno jest pewne. Muszę spróbować porozmawiać z Zackiem i dowiedzieć się czegoś więcej o jego życiu. Nie mogę w stu procentach ufać Harremu, osobie, która uprawiała ze mną seks wbrew mojej woli. Dwukrotnie! Postanowiłam nie wzbudzać żadnych podejrzeń i zgodziłam się na spotkanie z Zackiem. Odpisałam na sms'a, schowałam telefon i postanowiłam jeszcze chwilę pobiegać. Musiałam to wszystko sobie jakoś poukładać. Jeżeliby brać słowa Harry'ego na poważnie, to wychodzi na to, że Zac jest niezłym chujem. Jak można pobić swoją własną matkę?! Gdy byliśmy nad basenem nie fatygował się mi o tym powiedzieć. Tylko czemu? Dlaczego na siłe chciał z Harry'ego zrobić "tego złego", podczas gdy to on mógł taki być? Za dużo już o tym myślę, zdecydowanie. Nim się zorientowałam, dobiegłam pod mój blok. Weszłam do mieszkania, wzięłam szybki prysznic i postanowiłam coś zjeść. Zanim zdążyłam wejść do kuchni, usłyszałam sygnał mojej komórki. To był Joseph.
Hej Em, mogłabyś sprawdzić swoją pocztę i wykonać tą prace, którą podesłałem w załączniku jak najszybciej? To pilne, z góry dzięki.
Świetnie, akurat teraz kiedy jestem głodna, zmęczona, a na dodatek mam się spotkać z Zackiem. Czy on myśli, że nie mam życia prywatnego poza pracą? Oh, nieważne. Zrobię to później. Praca nie zając, nie ucieknie. Szybko zjadłam naleśniki z serem, przebrałam się i czekałam na Zac'a. Szczerze boję się, bo nie wiem jak wypytać go o to wszystko czego się dowiedziałam, ale tak dyskretnie, żeby niczego nie podejrzewał. Z moich zamyśleń wyrwał mnie dźwięk domofonu. Wzięłam torebkę i pośpiesznie wyszłam przed budynek. Zac już na mnie czekał. Przywitałam się z nim całusem w policzek. Teraz, kiedy wiem trochę za dużo dziwnych rzeczy jakoś dziwnie jest mi się z nim pocałować, ale sama nie wiem czemu.
-Hej piękna, co tam u ciebie? - dlaczego tak dziwnie to brzmi? Jezu, dla mnie wszystko jest teraz dziwne. Nieważne.
-A nic specjalnego. Rano trochę pobiegałam w okolicy parku, a później miałam się zająć jakąś pracą, ale zostawiłam to na później. Joseph jest zdecydowanie najbardziej wkurzającym szefem na świecie. - chciałam dodać jeszcze, że kurewsko przystojnym, ale to chyba nie wypada.
-A u ciebie? - dodałam. Ta rozmowa była jakaś inna. W ogóle się nie kleiła.
-W porządku. - wow, małomówny.
-Co robiłeś ciekawego przez ten czas kiedy się nie widzieliśmy? - widziałam, że spiął się trochę, gdy go o to zapytałam. Wcześniej nie byłoby to dla mnie podejrzane, ale teraz jest.
-W sumie nic specjalnego. Byłem w jednym z moich hoteli zobaczyć jak idzie praca i takie tam. - ta, akurat. Dlaczego mój własny chłopak mnie okłamuje?
-Więc .... Co będziemy robić? Masz jakieś plany?
-Właściwie myślałem, żebyśmy skoczyli na paintball, a później chciałbym pójść z tobą na kolację.
-Brzmi fajnie. - nie byłam nigdy na paintball'u, więc pomysł wydawał mi się fajny. Może się trochę rozerwę i przestane ciągle myśleć o tym, co widziałam rano. Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Zacka.
-O czym tak myślisz? Coś się stało? - skłamać czy wypytać? Nie, jednak wolę poczekać z "dochodzeniem".
-Tak tylko myślałam o paintball'u. Nigdy nie byłam na czymś takim. Może być naprawdę fajnie, tylko musisz dać mi jakieś fory. - zaśmiałam się. W odpowiedzi dostałam przepiękny uśmiech Zacka. Co jak co, ale uśmiech to naprawdę ma cudowny.
-Niemożliwe, że nigdy nie byłaś na paintball'u. Pokochasz to, zobaczysz. - znowu posłał mi ten idealny uśmiech. Jeszcze jeden i umrę, przysięgam. Zac wyjaśnij mi wszystkie zasady gry zanim doszliśmy na miejsce.
-Poczekaj tutaj chwilę, pójdę po sprzęt i ubrania. - zrobiłam jak powiedział i czekałam niedaleko wejścia na ogromne "pole bitwy". Po chwili pojawił się Zac z kombinezonem, okularami ochronnymi i dwoma pistoletami.
-Ten jest twój, nie wiedziałem jaki rozmiar, więc wziąłem na oko. Powinien być dobry. - podał mi mniejszy kombinezon. Też myślę, że się zmieszczę.
-Dzięki, gdzie mogłabym się przebrać? - zapytałam, w efekcie czego Zac zaczął się tylko śmiać. Co jest takiego zabawnego?
-Nie potrzebujesz przebieralni, ponieważ to zakłada się na ubrania. Nie musisz niczego ściągać. - teraz śmiał się jeszcze bardziej, a ja sie zaczerwieniłam. Jaki przypał. Gdy byliśmy już gotowi, młoda kobieta wpuściła nas na pole. Musze przyznać, że teraz to było jeszcze większe niż sie wydawało. Nie wiedziałam co mam robić zanim nie poczułam, że oberwałam czymś w brzuch. Spojrzałam zdezorientowana na kombinezon, na którym była żółta plama.
-Trafiona! Lepiej się broń, bo cie za chwile zabije! - usłyszałam zza drzewa głos Zaca. Nie wiedziałam za bardzo jak się w to gra albo gdzie mogę się skutecznie schować, ale przecież nie będę stała i patrzyła jak Zac mnie pokonuje. Schowałam się za jeden z większych głazów. Gdy zobaczyłam Zaca, chciałam go trafić, żeby wyrównać szanse. Przez przypadek zamiast trafić jego, wycelowałam w pień drzewa, który znajdował się dwa metry od niego. Zac wybuchł śmiechem, a ja nie mogłam powstrzymać się przed tą samą reakcją.
-Daj, pokaże ci. - Zac podszedł do mnie i chwycił za moją broń. Oby znowu nie chciał celować we mnie.
-To musisz wziąć lewą ręką, tutaj kładziesz dwa palce prawej, celujesz i strzelasz. - pokazywał mi wszystko bardzo dokładnie, a ja zastanawiałam się skąd tak dobrze to wszystko wie. No tak, przecież jest "gangsterem". Skrzywiłam sie troche na moje myśli, ale postanowiłam sie dobrze bawić nie zadręczając się tego typu sprawami.
Graliśmy około dwóch godzin. Musze przyznać, że ta gra jest cholernie męcząca.
-Wygrałem, ale muszę przyznać, że jak na pierwszy raz byłaś całkiem dobra. - powiedział Zac na co tylko zrobiłam obrażoną mine.
-Wcale, że nie. Byłam lepsza. Musisz to przyznać, to ja pokonałam ciebie. - wiem, że w sumie tak nie było, ale nie lubię przegrywać. Moja kolejna wada.
-No dobrze, niech ci będzie. Głodna? - żebyś wiedział, że umieram z głodu.
-Tak, strasznie. To jest męcząca i trudna gra. - powiedziałam, a Zac tylko się lekko uśmiechnął.
-W takim razie chodźmy coś zjeść. Zapraszam cię do Paradisso, moja ulubiona restauracja. - powiedział dumnie. Nie znam jeszcze wszystkim obiektów w tym mieście i pewnie nigdy do końca ich wszystkich nie odkryję, więc zaufam jego gustowi. Po jakimś czasie dotarliśmy do ogromnego budynku. Wyglądał na bardzo drogi. Kojarzył mi się z tymi wszystkimi wieżowcami z filmów.
-Jesteśmy na miejscu. - Zac uśmiechnął się bardziej do siebie niż do mnie. Otworzył przede mną drzwi. Weszłam do środku i zamarłam. Tu zdecydowanie było zbyt drogo!
-Zac, kolacja tutaj musi kosztować fortunę. - nie mogłam wyjść ze zdumienia. Stałam w holu z otwartą buzią i patrzyłam na te wszystkie drogie dzieła sztuki, ogromny bar z bardzo drogimi drinkami i stoły z idealną zastawą.
-Nie przejmuj się tym. Ja stawiam. - wiedziałam, że Zac jest bogaty chociażby po wystroju jego domu czy tym, że posiada hotele, ale nigdy nie sądziłam, że aż tak. Mnie w życiu nie byłoby stać na chociaż drinka w takim lokalu, a co Boże mówiąc tu o kolacji. Zajęliśmy miejsca na pierwszym piętrze obok ogromnego okna. Widok stąd był naprawdę cudowny. Kochałam Miami nocą. Te wszystkie oświetlone obiekty były cudowne. Podłoga była ze szkła, więc widzieliśmy wszystko co działo się na dole. Podeszła do nas młoda brunetka, nie miała zapewne więcej niż dwadzieścia pięć lat. Muszę przyznać, że była bardzo ładna.
-W czym mogę pomóc? - posłała nam ciepły uśmiech. Wydaje sie sympatyczna.
-Na co masz ochotę? - zapytał mnie Zac nie zwracając uwagi na kelnerke.
-Wezmę to co ty. - posłałam mu lekki uśmiech. Nie wiedziałam za bardzo co mogę tutaj zamówić, więc zdam się na jego gust.
-W takim razie poprosimy Bruschette, a jako przystawkę Semifreddo z czekoladą i wino czerwone. - Zac złożył zamówienie, a ja tylko siedziałam nie wiedząc co powiedzieć. Nigdy w życiu nie jadłam ani nie słyszałam dziwniejszych nazw potraw. Kelnerka zapisała wszystko w swoim notesie i odeszła od stolika. 
-Zamówiłem najlepszą kolację jaką w życiu tutaj jadłem. Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
-Z pewnością. - odpowiedziałam. Myślę, że nie będzie to takie złe.
-Od jak dawna prowadzisz sieć hoteli? - przerwałam niezręczną ciszę. 
-Mówiłem ci już. Od śmierci moich rodziców. Czemu pytasz? - Zac uniósł brwi, zdziwiony moim pytaniem. Muszę wypytać go o wszystko zanim uwierzę w słowa Harry'ego. Dlaczego w ogóle o nim myślę na naszej randce?
-Tak tylko sie zastanawiałam. Zapomniałam po prostu. - nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nigdy nie byłam dobra w kłamaniu. 
-Okej? - chyba tego nie kupił. 
-A jacy oni byli? Twoi rodzice.
-W porządku, ale nie często sie widywaliśmy. Ojciec miał firmy na całym świecie, więc często podróżował, a matka, jako że nie wierzyła w związki na odległość, zawsze podróżowała z nim. Mało co ich pamiętam. - z tego co słyszę, nie miał łatwego dzieciństwa. Rodzice mieli go zwyczajnie w dupie i jeszcze jego brat, z którym też nie miał za dobrego kontaktu. Współczuję mu. Sama już nie wiem czy Harry rzeczywiście miał rację z tym wszystkim, co mi naopowiadał. 
-A jak tam twoja mama? Wszystko z nią dobrze? - nie rozumiałam dlaczego o nią pyta. Dziwne.
-Tak, a czemu miałoby nie być?
-Na imprezie byłaś zapłakana, bo jej stan był ciężki. Dostała sie do szpitala prawda? - o kurwa. Wpadłam.
-Ah tak. Już jest lepiej, lekarze mówią, że niedługo będzie mogła wyjść ze szpitala. - modliłam sie tylko, żeby to kupił i nie drążył już tematu. Na szczęście przyszła brunetka z naszymi zamówieniami. Postawiła przede mną talerz z potrawą. Muszę przyznać, że ładnie pachnie, więc może będzie też dobre.
Do końca posiłku żadne z nas się nie odezwało. Nagle rozległ się dźwięk komórki Zac'a. 
-Przepraszam, muszę odebrać. - posłał mi przepraszający uśmiech i oddalił się od stolika. Nie słyszałam za bardzo rozmowy, ale był strasznie wściekły. Ciekawe kim jest jego rozmówca. Po chwili Zac dołączył do mnie przy stoliku.
-Muszę cię bardzo przeprosić, ale dzwonił jeden z moich pracowników. - zawahał się na chwilę. - Mają awarię w jednym z hoteli, jestem im potrzebny.
-Jasne, rozumiem. - właśnie, że nic z tego nie rozumiem. Jest szefem, nie może po prostu zlecić tego komuś innemu tylko musi wyjść w trakcie naszej kolacji?
-Nie będziesz zła jeśli cię nie odprowadzę? Naprawdę to jest bardzo ważne. - nigdy nie widziałam go bardziej zdenerwowanego.
-Nie. Możesz iść śmiało, wezmę taksówkę. - posłałam mu uśmiech. Udaliśmy się na parter, aby uregulować rachunek. Zac zapłacił za kolację, pocałował mnie, po czym zniknął zostawiając mnie samą w holu. To była chyba najdziwniejsza rzecz jaka wydarzyła się dzisiejszego dnia. Wyciągnęłam telefon z zamiarem zadzwonienia po taksówkę, ale nie mogłam się doszukać telefonu. No tak, pewnie został w domu. Świetnie. Nie chciałam prosić kelnerki o możliwość skorzystania z telefonu, więc postanowiłam, że się przejdę. Mam nadzieje, że to niedaleko. Szłam wolno rozmyślając o tym, co wydarzyło się ostatnio w moim życiu. Zdrada Liam'a, mój wyjazd, poznanie Zac'a, Harry'ego i Ashley aż do teraz. Ciekawe co jeszcze mogłoby mnie spotkać?
-Hej, wiesz może która godzina mała? - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się, żeby zobaczyć przed sobą mężczyznę. Był wysoki, łysy i strasznie śmierdział. Była to mieszanka taniej wódki z papierosami. Okropieństwo. Mężczyzna zaczął się do mnie zbliżać. Zrobiłam kilka kroków w tył po czym uderzyłam w mur. Świetnie, mam odpowiedź na moje pytanie. 
-Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Tylko się troszeczkę zabawimy. - mężczyzna zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Chwycił moje ręce umieszczając je za głową.
-Pomocy! - zaczęłam krzyczeć. To jedyne co mogłam w tej chwili zrobić.
-Nie wrzeszcz szmato! I tak cie nikt nie usłyszy! - poczułam jak mnie uderza. Mimowolnie zaczęłam płakać. Wiedziałam, że się z tego nie wydostanę. Nagle usłyszałam tylko krzyk mężczyzny i poczułam, że moje dłonie są wolne. Otarłam łzy i zobaczyłam Harry'ego siedzącego na tym facecie. Okładał go pięściami.
-Skurwielu zapłacisz za to, że ją dotknąłeś! - usłyszałam jak Harry mówi to nie przestając go okładać. Musi przestać jeśli nie chce mieć problemów. 
-Harry, przestań! Przestań, już dość! - próbowałam go odciągnąć, ale na nic się zdały moje próby. 
-Harry, chodź idziemy! - powoli zaczął się podnosić. Mężczyzna zwijał się z bólu. Z jego nosa i wargi sączyła się krew. Należało mu się. 
-Chodźmy stąd. - Harry pociągnął mnie za sobą, zostawiając tam wijącego się z bólu mężczyznę. Przystanęłam na moment nie bardzo wiedząc co sie właśnie wydarzyło. Nie docierało to do mnie.
-Co tam się właściwie stało? - zapytałam nadal zszokowana.
-Chciał się do ciebie dobrać, dupek. Pokazałem mu gdzie jego miejsce. - Harry wysyczał te zdania przez zęby, wciąż zaciskając pięści. 
-Skąd w ogóle wiedziałeś gdzie jestem? Jak się tam znalazłeś?! - miałam do niego teraz za dużo pytań.
-Nie wiedziałem, że to ty. Przechodziłem i widziałem, że koleś dopiera się do laski to co miałem stać i patrzeć?! - w sumie miał rację. Jestem mu bardzo wdzięczna, że się tam pojawił. Gdyby nie on, nie wiem jakby się to skończyło.
-Dziękuję. - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. 
-Do usług. W ogóle co ty tu robiłaś? Sama? Wieczorem?
-Byłam z Zackiem na kolacji, ale musiał wyjść. Awaria w hotelu czy coś. - odpowiedziałam. Widziałam jak Harry zaciska pięści. Był wkurwiony.
-Awaria tak? Tak to się teraz nazywa? - kpił sobie, a ja nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi dopóki nie odwróciłam się w kierunku, w którym spoglądał. Zobaczyłam Zac'a. Z bronią. Jedyne co działo się później to wystrzał z broni i upadające ciało. Tylko tyle byłam w stanie zarejestrować. To nie może być prawda. 

____________________________________________________
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba. Dziękuję wszystkim, którzy pomimo mojego niezdecydowaniea co do fanfiction nadal to czytają. Kocham Was i do następnego rozdziału. 

1 komentarz:

  1. omfg, kocham ! czekam na następny rozdział, btw, ślicznie piszesz xx / @hoold_me_tight :)

    OdpowiedzUsuń